- 28 lutego, 2021
- Opublikowane przez Pius
- Kategoria tercjarze

Jan Botassi 3-go Zak. Serafickiego (1838—1910)
Przed kilkudziesięciu laty żyła w miejscowości Peveragno we Włoszech, uboga w dobra ziemskie, lecz bogata w cnoty, katolicka rodzina Botassicb.
Najstarszy z czworga dzieci Janek ukończył dopiero 9-ty rok życia, gdy P. Bóg zabrał ojca tej bogobojnej rodziny do siebie a biedna wdowa została z sierotami bez utrzymania.
Ciężko strapiona matka gorzkimi łzami opłakiwała stratę zacnego małżonka a troska, jak wychowa drobne dzieci, nie dawała jej pokoju.
Janek, najstarszy z rodzeństwa, mimo lat dziecinnych nad wiek rozwinięty, wystąpił teraz w roli pocieszyciela.
Okrywając pocałunkami spracowane ręce kochanej matki, mówił do niej poważnie: „Niech mama się nie martwi, P. Bóg jest potężny, bogaty i miłosierny, a czuwa, pamięta o ptaszkach, o rybkach, o robaczkach, to i o nas nie zapomni”.
Słowa dobrego dziecka uspokoiły zupełnie biedną kobietę — z zapałem wzięła się do pracy, szlachetni ludzie pośpieszyli jej z pomocą materialną a Jankowi ułatwili kształcenie się w szkołach.
W 18 roku życia wstąpił Janek Botassi do III Zakonu Serafickiego i aż do końca życia był wzorem najgorliwszego tercjarza. W czasie nauk, chociaż towarzysze jego byli różnych zapatrywań i nieraz na lekkomyślnych zabawach czas tracili, o Janku było zdanie, że nic nie zdoła nigdy zachwiać jego silnych zasad religijnych.
Raz koledzy postanowili wystawić go na próbę. Było to w piątek — jedli oni ryby, ale powiedzieli Jankowi że raczą się smacznym mięsem wołowym i zapraszali go, by jadł z nimi. Janek zarumienił się z oburzenia i zawołał: „Jak wam nie wstyd deptać przykazania Kościoła św. — nie chcę ani chwili być między wami” i to rzekłszy wybiegł na ulicę uszczęśliwiony, że postąpił tak jak na prawdziwego tercjarza przystało.
Po ukończeniu nauk był przez 5 lat nauczycielem w Beinettes, gdzie go do dziś dnia ze czcią wspominają — a potem wystarał się o posadę w rodzinnym miasteczku Peveragno.
Nie łatwo mu przyszło, bo burmistrz miasteczka sprzyjał bardzo masonom i liberałom i nie chciał, by w jego okręgu uczył dzieci katolik, przystępujący codziennie do Komunii świętej.
Widząc jednak, że cała ludność miasteczka i okolicy oczekuje z upragnieniem przybycia Botassiego, przestał się otwarcie sprzeciwiać, ale zmniejszył mu pensję tak, że całoroczne wynagrodzenie równało się zaledwie części dawniejszej miesięcznej płacy.
Botassi zgodził się na ten upokarzający warunek, by tylko mógł dobrze czynić swoim współziomkom. Początkowo nie mógł się utrzymać z nędznej pensyjki — a miał matkę przy sobie — więc w wolnych godzinach zarabiał pisaniem, ale potem władza miasteczka, oceniając jego zasługi, przyznała mu takie wynagrodzenie, jakie pobierali jego poprzednicy.
Zawód nauczycielski spełniał z zamiłowaniem, uważając go za rodzaj apostolstwa, do którego wzdychał od dzieciństwa — a kapłanem być nie mógł.
Nie tylko więc sumiennie i cierpliwie uczył dzieci obowiązkowych przedmiotów, ale przede wszystkim wychowywał je na katolików z wiary i czynów, dając im z siebie najlepszy przykład.
Jak wielki wpływ wywierał Botassi na rodzinne miasteczko, można osądzić z mnóstwa powołań do kapłaństwa i do zakonu, które się okazały wśród jego uczniów: 53-ch kapłanów świeckich i zakonnych stanowi jego koronę, nie biorąc pod uwagę znacznej liczby sióstr zakonnych.
Jeden z jego uczniów trapista zmarł niedawno w Rzymie w opinii świątobliwości — a jedna uczennica,, późniejsza zakonnica, otrzymała palmę męczeńską 14-go marca 1901 r. w Porto-Allegro, w Ameryce południowej.
Starających się o przyjęcie do zakonu otaczał szczególniejszą opieką, chętnie kwestował na rzecz biedniejszych i pomagał im w rozmaity sposób.
Ze szkoły Botassiego wychodzili tacy dzielni katolicy, że Biskup z Mondovi mawiał: „Gdyby wiara zaginęła w mojej diecezji, odnalazłbym ją w Peveragno”.
Trzeci Zakon miłował Botassi całym sercem i starał się w różny sposób o jego rozwój. Aby ten szlachetny cel osiągnąć, używał rady przyjacielskiej, przemówień publicznych i prywatnych, broszurek, listów, książek.
Od roku 1871 wydawał wraz z drugim tercjarzem pismo periodyczne „Czytania franciszkańskie*, które Ojciec św. Pius IX pobłogosławił własnoręcznym listem.
Gdy w roku 1894 masoni zamknęli to pismo, Botassi zaczął je na nowo wydawać pod innym tytułem a mianowicie jako: „Wiadomości 3-go Zakonu franciszkańskiego”. „Wiadomości” są do dziś dnia pismem tercjarskim Piemontu.
Gorliwy ten tercjarz starał się nie tylko o dusze współrodaków, ale pamiętał także o ich potrzebach materialnych i służył im zdrową radą w ulepszaniu rolnictwa.
Dzielnie też bronił mieszkańców przed wpływem masonów, którzy zamieszkiwali w okolicach Peveragno. Botassi wszędzie przeciw nim występował: w sklepach, na placach publicznych i w prywatnych domach. Ta gorliwość, wolna od względu ludzkiego, ściągnęła nań burzę od głównej władzy w kraju. Skazano go bez podstawy na miesiąc więzienia, jedynie dlatego, by mu odebrać stanowisko nauczyciela i wtrącić w nędzę. Botassi odwołał się do wyższego sądu i wygrał sprawę. Oskarżyciel dotknięty porażką, przy pierwszym spotkaniu się ze zwycięzcą, obalił go na ziemię i kopnął nogą.
Botassi, jako wierny naśladowca św. Franciszka Seraf. odpowiedział na zniewagę słowami przebaczenia.
Gdy raz jeden zagorzały socjalista ogłosił, że będzie miał przemowę na jednym z pięciu placów Peveragno, Botassi postanowił nie dopuścić do tego. W oznaczonym czasie przybyli na plac uczniowie Botassiego z blaszankami od nafty i z innymi blaszanymi naczyniami. Gdy mówca chciał rozpoczynać, Botassi zawołał: „Muzyka naprzód!” Przeraźliwa orkiestra zagłuszyła zupełnie mowę socjalisty, który obszedłszy wszystkie place, musiał dać za wygraną i opuścić miasteczko.
Doniesiono mu raz, że troje sierót z Peveragno wywieziono do Francji pod opieką protestantów i że ci oddali chłopców do kolegium ewangelickiego we Florencji a dziewczynkę na pensję luterską w San Remo. Wiadomość ta zraniła boleśnie szlachetne serce Botassiego i postanowił za wszelką cenę wyrwać biedne dzieci ze szponów szatana. Nie żałując kosztów, trudów i kłopotów a nawet i zdrowia, pojechał do Francji i nie spoczął, dopóki nie przywiózł trojga dzieci w tryumfie do rodzinnego miasteczka. Chłopców umieścił u Salezjanów a dziewczynkę oddał w opiekę bardzo zacnych osób.
Botassi żył bardzo ubogo i sam sobie gotował. Kuchnia jego była nadzwyczaj skromna, ale za to dusza jaśniała pięknością nadziemską. Każdy, kto się doń zbliżał, stawał się lepszym. — Wreszcie wyczerpany pracą i umartwieniami i podeszłym wiekiem zapadł w ostatnią chorobę.
Do ubogiego pokoiku chorego dążyły osoby różnego stanu i pochodzenia, pragnąc chociaż jeszcze raz usłyszeć z jego ust jakie budujące słowo.
Umarł na początku 1910 r. mając 72 lat, 54 lata profesji tercjarskiej i 40 lat pracy nauczycielskiej.
Pogrzeb jego był tryumfalną uroczystością; całe miasto wzięło w nim udział a kilku kapłanów uczniów zmarłego miało przemowy.